Radosław Gil: dam z siebie wszystko
Radosław Gil to nowy rozgrywający BBTS Bielsko-Biała, który po latach spędzonych na „obczyźnie” wraca w rodzinne strony. Na parkiecie o miejsce w podstawowym składzie będzie rywalizował z Jarosławem Macionczykiem. Jak się widzi w tej konfrontacji?
- Darzę Jarka dużym szacunkiem. Ilość zdobytych przez niego statuetek MVP, czy choćby wygranych meczów świadczy o tym, jak wysokiej klasy jest zawodnikiem. Podejdę do tej rywalizacji z szacunkiem, ale nie ze strachem. Będę walczył o miejsce w wyjściowej szóstce. Jak będzie? Czas pokaże. Jarek zagrał doskonały sezon i słyszałem, że mówi, iż z roku na rok gra coraz lepiej. Tak więc mam chyba się czego obawiać. Mam nadzieję, że będziemy się nawzajem wspierać, uzupełniać zarówno podczas treningów, jak i na meczach - mówi Gil.
Rozgrywający to także zawodnik, który osiągnął wszystko, co tylko możliwe w karierze juniorskiej, sięgając nawet z kolegami po tytuł mistrzów świata. - Młodzieżówka była dla mnie super okresem. Wręcz wymarzony czas – dodaje.
Nowy rozgrywający BBTS ostatni sezon spędził w Izraelu, grając w drużynie Hapoel Kefar Saba.
BBTS BIELSKO-BIAŁA: Trochę lat Ci to zajęło, ale wracasz do domu?
RADOSŁAW GIL: Nie grałem ani nie mieszkałem w Bielsku-Białej ładnych parę lat. Wyjechałem w III klasie gimnazjum. Od tego czasu tylko pomieszkiwałem na Podbeskidziu, głównie w wakacje przez dwa, trzy miesiące. Przychodził sezon i wyjeżdżałem. Przynajmniej tak było do tej pory. Bardzo się cieszę, że po tylu latach wreszcie będę mógł mieszkać w swoim własnym domu, być pośród znajomych, przyjaciół, rodziny oraz grać w BBTS.
Jak zareagowała twoja rodzina, znajomi, przyjaciele, dziewczyna na wieść, że będą mogli mieć cię przy sobie przysłowiowe 24 godzin na dobę?
RADOSŁAW GIL: Są przeszczęśliwi, nie ma co tego ukrywać. Zresztą pomagali mi podjąć decyzję. Bardzo im zależało na tym, żebym grał tutaj. Mogą mnie mieć blisko, nie będę za granicą. Ułatwiony kontakt, spotkania z moją dziewczyną, to też wielki plus tej sytuacji. Wszyscy są więc bardzo zadowoleni.
Miałeś propozycje z innych klubów?
RADOSŁAW GIL: Tak, miałem. Głównie rozmawiałem z klubami z zagranicy. Miałem jedną ofertę z naszego kraju, ale nawet nie podejmowałem negocjacji. Natomiast dostałem oferty z kilku klubów spoza Polski, w tym jedną naprawdę bardzo ciekawą. Ostatecznie, po rozmowach z bliskimi, zdecydowałem się jednak na BBTS.
Sezon 2020/2021 spędziłeś w Izraelu. To jednak dość egzotyczny kierunek. Jak wygląda życie na Bliskim Wschodzie?
RADOSŁAW GIL: Szczerze mówiąc przed wylotem nie byłem jakoś specjalnie wystraszony. Bardziej zaciekawiony. Znajomi i rodzina nie byli jednak szczęśliwi, że zdecydowałem się na ten kierunek. Izrael nie cieszy się zbytnią popularnością, nie ma dobrej sławy w naszym kraju, głównie wśród ludzi, którzy nigdy tam nie byli. Właśnie takie osoby w pewnym momencie zaczęły wywierać na mnie presję, opowiadać o ciągłych wojnach, strzelaninach. Postanowiłem jednak zaryzykować i słuszanie. Zaraz po przylocie zostałem niezmiernie miło, ciepło przyjęty. Od początku tak naprawdę czułem się jak w domu. Co ważne, mam tam przyjaciela z Polski, który mieszka na Bliskim Wschodzie już 10 lat. Przyjął mnie do swojej rodziny. Później poznałem swoich dwóch współlokatorów - jeden z Izraela, drugi z Japonii. Stworzyliśmy razem fajny dom. Czułem się tam naprawdę dobrze. Samo życie jest bardzo drogie. Lecąc na Bliski Wschód wiedziałem, że nie jest tanio, ale mimo wszystko, gdy wszedłem do sklepu i zacząłem robić zakupy, to ceny mnie zszokowały. Z rzeczy pozytywnych należy wspomnieć o pogodzie, ciepło i słonecznie. Świetne plaże, cudowne morze. Bardzo mili ludzie. Zdziwił mnie również fakt, jak wiele różnych kultur może żyć w jednym kraju i potrafi dojść ze sobą do porozumienia. Na ulicy można spotkać ludzi z trzech różnych zakątków świata, a nie ma między nimi żadnych zatargów. Nie spotkałem się z żadną bójką. Bez dwóch zdań kraj warty zobaczenia. Może niekoniecznie teraz, gdy trwają starcia, wojny ze Strefą Gazy, ale generalnie bardzo polecam.
Wspomniałeś o wojnach ze Stefą Gazy. Zdarzają się ataki, strzelaniny... Czy strach przed tym jest odczuwalny na ulicach, na co dzień?
RADOSŁAW GIL: Szczerze mówiąc nie. Osobiście wystraszyłem się tylko raz, kiedy włączył się alarm na ulicach. Na szczęście byłem wówczas z moim przyjacielem z Polski, o którym wspomniałem wcześniej. Seba wyjaśnił mi, że ten alarm to tylko sygnał, ku czci pamięci ofiar II wojny światowej. Na co dzień nie było strachu. Napięcie czuć można było jedynie w Jerozolimie, ale to tylko dlatego, że przy wjeździe do miasta stoją uzbrojeni strażnicy z długą bronią. Podobnie w centrum. Można poczuć nawet nie tyle strach, co respekt do życia na Bliskim Wschodzie. Generalnie uważam jednak, że w Izraelu jest bezpiecznie. Oczywiście na wszystko można spojrzeć dwojako. Na przykład każdy samochód wjeżdżający do galerii handlowej jest sprawdzany, czy nie ma w nim ukrytej bomby, broni. Na każdym może to wywrzeć inne wrażenie. Jeden pomyśli jak niebezpiecznie tu musi być, a drugi wręcz przeciwnie. Wszystko zależy od punktu widzenia, od światopoglądu. Ja osobiście czułem się bezpiecznie.
A siatkówka?
RADOSŁAW GIL: Liga jest złożona z dziewięciu zespołów, z czego pierwsze trzy to bardzo dobre drużyny. Mecze między tymi ekipami stały na naprawdę wysokim poziomie. Do tego były dwa zespoły, do meczów z którymi trzeba było podejść na większej koncentracji. Reszta to drużyny z mniejszym budżetem, bez obcokrajowców. Generalnie ciężko się gra i trenuje, gdy wiadomo, że tak w pełni, w sto procent trzeba się skupić tylko dwa razy w sezonie. Nie jest łatwo o pełne zaangażowanie w sytuacji, gdy wiadomo, że nie ważne w jakiej dyspozycji przyjdzie się na mecz to i tak jest on do wygrania. Play offy pokazały jednak, że ta trójka jest mocna. Nie udało nam się wygrać tego, co sobie założyliśmy. Na papierze byliśmy najlepsi, ale boisko wszystko zweryfikowało. Była to dla nas niezła nauczka.
Covid-19 dość mocno dotknął Izrael. Sytuacja pandemiczna wpłynęła w znaczący sposób na rozgrywki?
RADOSŁAW GIL: Po przylocie zostałem od razu wysłany na dwutygodniową kwarantannę. Nie mogłem pojechać na plaże, czy pójść na siłownie, ale mogłem trenować na hali. Fala pojawiła się w momencie przygotowań do sezonu. Trenować mogły jedynie klubu piłkarskie i koszykarskie, które w Izraelu mają specjalne przywileje. Siatkówka zamarła. My jednak, mój klub jako jedyny mógł kontynuować treningi, a to z racji tego, że graliśmy w rozgrywkach międzynarodowych, w Pucharze Challenge. Kolejna fala pojawiła się już w trakcie rozgrywek, pod koniec grudnia. Zbiegło się to jednak z miesięczną przerwą świąteczną, kiedy to reprezentacja Izraela przygotowywała się do kwalifikacji do Mistrzostw Europy, które odbywały się w styczniu. W ogóle w Izraelu reguły były dość surowe. Wystarczyło tylko przebywać blisko kogoś, kto ma Covid, by trafić na przymusową kwarantannę. Na przykład wystarczyło bym znalazł się wokół osoby z telefonem, która dwa dni później dowiedziała się, że ma Covid-19, bym otrzymał z automatu SMS z informacją, że byłem w pobliżu takiej osoby i że trafiam na kwarantannę. By być z niej zwolnionym należało wykonać test.
Koronawirus to także utrudnione podróżowanie. Tego kontaktu z rodziną w Polsce było więc jeszcze mniej?
RADOSŁAW GIL: Przed sezonem rozmawiałem z moim przyjacielem Sebą i on mówił, że jest w stanie przylecieć do Polski z Izraela nawet raz w miesiącu, na dwa - czy trzy dni. Bilety nie wydawały się być problemem, gdyż ich cena wahała się w okolicach 50 – 100 zł. Byłem zadowolony, że wybieram taki kierunek, który pozwoli mi na częste wizyty w kraju. Niestety Covid-19 pomieszał wszystko. Loty zostały zawieszony, a jeżeli się odbywały to należało się liczyć z wydatkiem rzędu tysiąca złotych, czy nawet drożej w jedną stronę. Szybko więc stało się jasne, że pierwszy mój przyjazd do Polski będzie miał miejsce w grudniu. I tak o mały włos, a nie doszedłby on do skutku. Dwa dni przed moim wylotem graliśmy mecz z drużyną, w której, jak się później okazało, był zawodnik zarażony Covid. Oznaczało to dla nas wszystkich przymusową kwarantannę. Udało się jednak sprawę załatwić. Zostałem wykreślony z oficjalnego protokołu meczowego. Mogłem wrócić do domu.
Pozostaniemy przy siatkówce, ale cofniemy się kilkanaście lat wstecz. Dlaczego zdecydowałeś się właśnie na ten, a nie inny sport?
RADOSŁAW GIL: Gdy byłem mały, rodzice starali się bym rozwijał się sportowo, ale nie próbowali mnie ukierunkowywać. Trenowałem między innymi karate, a siatkówka tylko się przeplatała, gdzieś tam pomiędzy innymi dyscyplinami. Przeplatała się, co było zupełnie naturalne u nas w domu. Mama grała w reprezentacji Polski, tata już od kilkunastu lat jest trenerem. Siłą rzeczy nie mogło mnie to całkowicie ominąć. Osobiście jednak chciałem grać w piłkę nożną. Byłem jednak bardzo wysoki, jak na swój wiek, a dodatkowo nie byłem jakoś specjalnie „ruchliwy”. Z czasem zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, że być może to jednak nie jest najlepszy kierunek dla mnie. Dodatkowo w II klasie gimnazjum pojechałem na mistrzostwa Polski w siatkówce, które udało się wygrać. To też był bodziec. Odszedłem od piłki nożnej i zacząłem trenować siatkówkę. Miałem szczęście, że sukcesy pojawiły się bardzo szybko. Wraz z sukcesami pojawiła się bowiem chęć, by się rozwijać, stawać się coraz lepszym.
Dlaczego zdecydowałeś się pójść w świat, opuścić rodzinne strony? Jak trafiłeś do Jastrzębia?
RADOSŁAW GIL: Byłem już niemalże dogadany z Norwidem Częstochowa. Rodzicom zależało jednak na tym, bym dokończył szkołę (gimnazjum) tutaj w Bielsku-Białj. Potoczyło się to jednak inaczej. Pod koniec sierpnia wróciłem z obozu i zadzwonił do mnie kolega z Jastrzębia. Zaczął przekonywać, że stworzono tam naprawdę bardzo dobry zespół, który ma szansę podjąć walkę z Norwidem. W tamtych czasach wszystkie zawody w kategoriach juniorskich/młodzieżowych wygrywała Częstochowa. Nic innego się nie liczyło. Dalej była tylko walka o drugie, trzecie miejsce. Jastrzębie nie miało pierwszego rozgrywającego. Zacząłem rozmawiać z rodzicami i tak naprawdę z dnia na dzień podjęliśmy szybką decyzję, żeby pojechać i zobaczyć jak to wygląda. Odważny krok w tak młodym wieku, nie ukrywam. Mieszkałem z chłopakami trzy lata starszymi od siebie. Nie znałem tam nikogo. Teraz jednak, z perspektywy czasu wydaje mi się, że był to bardzo dobry krok. Dostałem wiele opcji grania, w różnych rozgrywkach. Od razu w pierwszym sezonie udało się zdobyć wicemistrzostwo Polski. Jeden z lepszych kroków jakie dotychczas podjąłem.
W młodzieżowej karierze osiągnąłeś wszystko co tylko możliwe, włącznie z mistrzostwem świata juniorów.
RADOSŁAW GIL: Młodzieżówka była dla mnie super okresem. W Jastrzębiu poznałem świetnych ludzi. Trenowałem pod okiem bardzo dobrych szkoleniowców. W Polsce wygrywaliśmy praktycznie wszystko. Jedynie w kadetach nie sięgnęliśmy po to najważniejsze trofeum. Dwa razy graliśmy w finale i dwa razy ten finał przegraliśmy 3:2. Udało się za to wygrać mistrzostwo Polski w juniorach, wygrać Młodą Ligę. Udało mi się także dostać do kadry. Pojechałem z chłopakami do Czech, gdzie sięgnęliśmy po mistrzostwo świata. Ten okres mojej kariery był wręcz wymarzony. Cały czas jestem w kontakcie z kolegami z tamtych czasów, zarówno z Jastrzębia, jak i z kadry.
Wracasz do BBTS, wracasz do Bielska-Białej. W zespole przyjdzie ci rywalizować o miejsce w składzie z Jarkiem Macionczykiem, który zagrał wręcz wyśmienity sezon. Jak się widzisz w tej konfrontacji?
RADOSŁAW GIL: Dobre pytanie (śmiech). Nie chcę w tej chwili nastawiać się w ten, czy inny sposób. Nie chcę się zawieść. Na pewno darzę Jarka dużym szacunkiem. Ilość zdobytych przez niego statuetek MVP, czy choćby wygranych meczów świadczy o tym, jak wysokiej klasy jest zawodnikiem. Podejdę do tej rywalizacji z szacunkiem, ale nie ze strachem. Będę walczył o miejsce w wyjściowej szóstce. Jak będzie? Czas pokaże. Jarek zagrał doskonały sezon i słyszałem, że mówi, iż z roku na rok gra coraz lepiej. Tak więc, mam chyba się czego obawiać. Mam nadzieję, że będziemy się nawzajem wspierać, uzupełniać zarówno podczas treningów, jak i na meczach. Zobaczymy, jak to się wszystko poukłada. Dam z siebie wszystko, ale jeżeli przegram sportową rywalizację, to będę się starał pomóc w jakiś inny sposób. Tak żeby było jak najlepiej dla zespołu.
Na razie jednak trwa przerwa w rozgrywkach. Jak spędzasz ten wolny od siatkówki czas?
RADOSŁAW GIL: Po powrocie z Izraela chciałem trochę odpocząć od wysiłku fizycznego. Nadrabiam stracony czas z moją dziewczyną. Od dwóch miesięcy jesteśmy nierozłączni. Trochę się namęczyliśmy i stęsknili za sobą. Udało nam się polecieć do Egiptu na 10 dni. Takie typowe wakacje. Nie trzeba było o niczym specjalnym myśleć, niczym się martwić. Tylko słońce, jedzenie i my. Teraz czas wolny spędzamy aktywnie. Codziennie chodzimy albo na siłownię, albo biegamy, albo gramy w siatkówkę na plaży. Aktualnie korzystamy także z uroków słońca. Staram się to wszystko przeplatać. Trochę odpoczywać, ale także nie zapominać o tym, że niedługo zacznie się nowy sezon przygotowawczy. Nie chciałbym przyjść kompletnie nieprzygotowany, w kiepskiej formie. Wiem, jakby to świadczyło o mnie.