Czytaj i wejdź do gry: „Czerwona kość słoniowa”
W ramach kampanii społecznej promującej czytelnictwo chcemy zachęcić Was do sięgnięcia po powieści rozgrywające się w świecie sportu lub mające ten świat za tło. Książki poleca Paweł Fleszar, dziennikarz sportowy i autor kryminałów.
Legendarne „Orły Górskiego” i ich występ podczas mistrzostw świata w 1974 roku nie mają zbyt wielu – biorąc pod uwagę rangę sukcesu - odniesień w polskiej popkulturze. Nieoczekiwanie z odsieczą przychodzi jej niemiecki kryminał. „Czerwona kość słoniowa” bowiem konsekwentnie przeplata kryminalną intrygę z opisami tamtego Mundialu. No i łatwiej, z tamtej perspektywy, wytypować obsadę jego finału, niż nazwisko mordercy. Osnową fabuły jest nielegalny handel i przemyt kłów słoniowych, a jej punktem startu – śmierć dziennikarki z Londynu. W śledztwo nieco przypadkiem zostaje wmieszany komisarz Scotland Yardu, George Varney, który znalazł się na mistrzostwach w składzie angielskiej delegacji, w formie podziękowania za wcześniejsze zasługi dla niej. Ich reprezentacji nie ma na turnieju, bo została wyeliminowana przez Polskę (nie tylko wskutek zwycięskiego remisu na Wembley).
„Od czasu, gdy w pierwszych dniach wojny hitlerowski U-boot wtargnął do portu Scapa Flow i storpedował jeden z naszych pancerników, nic nas nie zabolało, jak ta porażka” - mówi o przegranych eliminacjach angielski policjant. Z tego powodu zamierzał kibicować przeciwnikom Polaków, tymczasem stał się ich fanem.
I to od pierwszego wejrzenia, gdy zmierzyli się z Argentyną:
„Mecz (…) zaćmił dramatyzmem wszystkie dotychczasowe, jakie rozegrano na tych mistrzostwach. Polacy z trzema wysuniętymi napastnikami od pierwszej minuty parli na bramkę Argentyńczyków. Varney usiłował zapamiętać te nazwiska: Lato, Szarmach, Gadocha. Strzelali, walczyli, z tyłu zasilał ich podaniami Deyna. Ten był dosłownie wszędzie. Harował w obronie, wykonywał prawie wszystkie rzuty wolne i z rogu, a Lato i Gadocha pędzili jak do pożaru. (…) Argentyńczycy sprawiali w tym czasie wrażenie prowincjonalnych graczy, którym jedenastka światowej klasy daje lekcję gry. (…) Czyżby Polacy – mistrzowie olimpijscy, pogromcy Anglików – stali się nagle piłkarską potęgą?”.
Peany na cześć drużyny Kazimierza Górskiego pojawiają się dalej regularnie.
Mundial jest tłem, ale chwilami zlewa się z akcją. Choćby wtedy, gdy trzeba znaleźć i przesłuchać podejrzanego wśród 60 tysięcy widzów oglądających na stadionie w Hamburgu konfrontację obu państw niemieckich. Przy okazji - to spotkanie niesłusznie jest pomijane podczas rozważań o pechu, który zamknął naszym drogę do finału, czy nawet do tytułu mistrzowskiego. W scenariuszach historii alternatywnej mówi się o pogodzie przed meczem RFN – Polska, jego przełożeniu. Nikt nie porusza natomiast sensacyjnego rozstrzygnięcia w Hamburgu, kiedy NRD pokonało kapitalistycznego sąsiada, przez co zajęło pierwsze miejsce w grupie i zwekslowało tamtych do „połówki” z Polakami. Inaczej w drugiej fazie zmierzylibyśmy się właśnie z Niemcami Wschodnimi, z którymi powinno pójść nam łatwiej, zresztą to spotkanie mogło nie mieć już dla nich zbyt dużego znaczenia, bo raczej nie poradziliby sobie wcześniej z dwoma pozostałymi przeciwnikami..
Walldorf punktuje każdego, kto chciałby natrząsać się z futbolowej pasji i z powyższych dywagacji, będących jedną z jej pochodnych: „Można być snobem, zamknąć się w swoim pokoju i w taki dzień czytać sobie na głos dramaty Szekspira, ale piłka i tak będzie toczyć się dalej. Można pokpiwać z tego sportu i jego zwolenników, ale bez piłki nożnej nasz świat nie byłby tym, czym jest.”
Życie Hansa Walldorfa, nazywającego się w rzeczywistości Erich Loest, miało jeszcze więcej zwrotów akcji niż jego kryminał. Przed II wojną światową należał do Hitlerjugend, pod jej koniec chciał nawet wstąpić do NSDAP, aby walczyć w szeregach Waffen SS, co szczęśliwie mu się nie udało. Za to został członkiem Werwolfu, uwięzili go Amerykanie, pracował na roli i w fabryce, by po wschodniej stronie żelaznej kurtyny zostać... członkiem partii komunistycznej i dziennikarzem takiejż gazety. W 1957 r. Stasi wsadziła go do więzienia za „kontrrewolucję”, a gdy z niego wyszedł, zaliczył najpłodniejszy okres jako autor powieści detektywistycznych. W 1979 roku uciekł do Niemiec Zachodnich, a po połączeniu obu państw wrócił do Lipska. Mimo tylu traumatycznych zdarzeń dożył 87 lat.
Paweł Fleszar przez ponad dwadzieścia lat pisał o siatkówce w dziennikach „Tempo” i „Przegląd Sportowy”, w magazynie „Super Volley” i na stronie internetowej „sportkrakowski.pl”. Wydał trzy powieści kryminalne – kolejno: „Powódź”, „piekło-niebo” i „Smog”.